Ta, cholera, idealne określenie sytuacji, dokładnie, cholera pomyślała i odsunęła się od kocura. Upadła, jednak jakoś się pozbierała. - Najłatwiej, żadnych kości, piękny, gładki cios - wymamrotała. Była zaskoczona, że ktoś chce jej pomóc, i to ktoś obcy, za którym właściwie z początku nie przepadała, jak za każdym zresztą. Zaskoczenie szybko przemieniło się w złość, taka była słaba, że ktoś się nad nią litował, to raniło jej dumę i to bardzo, czuła się teraz jak śmieć, śmieć który zaraz pożegna się z życiem na oczach wszystkich, słaby śmieć, gorszej śmierci wyobrazić sobie nie mogła. Zawsze chciała zginąć jako bohaterka, która kogoś ratuje, bądź podczas walki z jakimś odwiecznym wrogiem... a nie durnym skorpionem.
- Zostaw, to samo... jakoś... się... uleczy - mruknęła i odsunęła kota łapą, coraz więcej krwi z niej uciekało. Normalnie ciekła i ciekła. Spojrzała na kocura błagalnie, nie wiadomo czy to było błagania o danie spokoju, czy o ratunek, chyba to i to.